Podróż motocyklowa Chiny: od Królestwa Guge po granicę z Nepalem

sie 5, 2025

Etap podróży motocyklowej przez Chiny od Zady do Zhangmu był jednym z najbardziej spektakularnych fragmentów całej wyprawy. Po trudnym technicznie, ale zapierającym dech w piersiach odcinku do Zady i eksploracji ruin legendarnego Królestwa Guge, ruszyliśmy przez buddyjskie przełęcze i niekończące się płaskowyże do świętego jeziora Manasarovar.

Zmierzyliśmy się z ekstremalnymi warunkami – błotem, tarką, osuwiskami i trudnymi zjazdami. Odwiedziliśmy klasztory Nartang, Gangchen i Sakya, a potem – przez Lhasę i Gyantse – dotarliśmy do Starego Tingri, skąd w końcu udało się zobaczyć Mount Everest. Ostatnie kilometry prowadziły przez tropikalną dolinę do przygranicznego Zhangmu, gdzie zakończyliśmy tybetański etap naszej niezwykłej przygody.

Podróż motocyklowa Chiny – kierunek Zada i Królestwo Guge

 

Po dniu odpoczynku w Ali byliśmy wypoczęci i gotowi na dalszą drogę. Jurek wymienił w moim motocyklu regler, który niestety uległ awarii. To właśnie on odpowiadał za wszystkie wcześniejsze problemy z silnikiem.

Tego dnia do pokonania mieliśmy zaledwie 210 km. Naszym celem była Zada – miasteczko położone nieopodal ruin dawnego Królestwa Guge. Leży ono około 150 km na południe od głównej tybetańskiej trasy przecinającej region ze wschodu na zachód.

Pierwsze 60 km za Ali pokonaliśmy nowym asfaltem. Droga ostro wspinała się w górę, lecz dzięki nawierzchni nie sprawiała większych problemów. Jechaliśmy przez szeroką, zieloną dolinę. Jak na tybetańskie warunki, widoki były przeciętne. Chyba już zdążyliśmy się rozpieścić tym, co do tej pory widzieliśmy.

Po 60 km skręciliśmy w boczną drogę. Od razu natknęliśmy się na szeroką i wzburzoną rzekę. Po śladach jeepów widać było, że przejazd tędy nie wchodzi w grę – nurt był zbyt silny. Musieliśmy szukać innej drogi, przedzierając się przez wysokie, kamieniste wały przy rzece. Pokonanie ich zajęło trochę czasu – kamienie były duże i zdradliwe. Na szczęście sama przeprawa przez wodę okazała się łatwa.

Królestwo Guge – zaginiona cywilizacja Tybetu

Królestwo Guge istniało w zachodnim Tybecie od X do XVII wieku. Powstało po upadku Imperium Tybetańskiego, a jego założycielem był książę Yeshe-Ö. Stolica królestwa mieściła się w Tsaparang – skalnym mieście z pałacami i świątyniami, które dziś stanowi imponujące ruiny.

Guge było ważnym ośrodkiem buddyzmu tantrycznego, znanym z wyjątkowych malowideł ściennych i sztuki sakralnej. Upadło po najazdach z sąsiedniego Ladakhu. Dziś ruiny Guge przyciągają podróżników swoją tajemniczością i mistyczną atmosferą.

królestwo guge
królestwo guge
królestwo guge

Przełęcze, orły i buddyjskie klimaty

 

Zaraz za rzeką zaczęły się szutrowe serpentyny. Po kilku zakrętach – kolejne zaskoczenie. Następna rzeka, jeszcze głębsza, ale tym razem z piaszczystym dnem. Miejscowi wskazali, że damy radę – i faktycznie się udało.

Zaraz potem droga ostro wspięła się w górę. Na wielu odcinkach jechaliśmy na pierwszym biegu. Po żmudnym podjeździe dotarliśmy na pierwszą z czterech przełęczy – 5300 m n.p.m. Na szczycie powitały nas flagi modlitewne i kamienne stupy. Było to nasze pierwsze wyraźne spotkanie z buddyjską symboliką – wcześniej w Xinjiangu, dominował islam.

Po krótkim odpoczynku dla motocykli ruszyliśmy dalej. Najpierw zjazd w dolinę, a potem kolejna wspinaczka na ponad 5000 metrów. Po drodze wyprzedzaliśmy ciężarówki, co przy szerokości drogi równej jednemu samochodowi nie było łatwe – nawet na motocyklu.

Wkrótce z przeciwka nadjechała kawalkada terenówek na sygnale – jakieś ważne VIP-y. Nie zwolnili nawet na moment, więc musieliśmy błyskawicznie zjechać w bok i ukryć się w zagłębieniu terenu, żeby nie zostać zepchnięci w przepaść!

Podróż motocyklowa Chiny – rajd przez płaskowyż i księżycową dolinę

 

Druga przełęcz okazała się jeszcze trudniejsza, mimo że była tylko nieco niżej niż poprzednia. Podjazd był bardzo wymagający – wąska ścieżka i ostre urwiska. Na górze znowu flagi, stupy i… kilka majestatycznych orłów.

Orły przez kilkanaście minut leciały przed nami, tuż nad serpentynami – niezapomniany widok. Kolejne dwie przełęcze były już łatwiejsze, a droga nieco mniej stroma. W większości jechaliśmy wzdłuż rzeki, a teren był bardziej przewidywalny.

Ostatni odcinek przed Zadą prowadził przez pustynny płaskowyż. Myśleliśmy, że najtrudniejsze za nami – nic bardziej mylnego. Droga była w fatalnym stanie. Wyglądało to jak piaszczysta pustynia z ledwo widoczną ścieżką, zniszczoną przez ciężki sprzęt budowlany.

Budowa nowej trasy trwała w najlepsze. Za kilka lat powstanie tu równy asfalt, ale na razie musieliśmy przedzierać się przez wyjątkowo trudny teren. Już po pierwszych 20 minutach byliśmy wyczerpani, a przed nami wciąż pozostawało ponad 50 km.

Zachód słońca nad ruinami Guge

 

Po pewnym czasie krajobraz zaczął się zmieniać. Wjechaliśmy w zachwycającą, księżycową dolinę. Piaszczyste łachy pojawiały się tylko co kilkaset metrów, a pomiędzy nimi droga była już dość ubita. W końcu mogliśmy sięgnąć po aparaty i porobić zdjęcia.

Widoki były tak niesamowite, że zatrzymywaliśmy się co chwilę na krótkie sesje fotograficzne. Do Zady dotarliśmy około 17:00. Szybki rzut oka na lokalny klasztor – jeden z niewielu ocalałych po rewolucji kulturalnej – i krótki odpoczynek w hotelu.

Zaraz potem ruszyliśmy na ostatni odcinek – 19 km do ruin Królestwa Guge. Chcieliśmy zdążyć przed zachodem słońca. Udało się idealnie. Złote światło wieczoru nadawało ruinom magiczny charakter.

Nie było ani jednego turysty – nic dziwnego, droga tu odstrasza. Ruiny Guge, orły, przełęcze, księżycowa dolina – wszystko to sprawiło, że ten dzień zajął wysokie miejsce w naszym podróżniczym rankingu.

Wyjazd z Zady pełen kurzu i wyzwań. Serpentyny i budowa drogi – najcięższy etap wyprawy

 

Poprzedniego wieczora byliśmy naprawdę wykończeni. Po powrocie z Królestwa Guge padliśmy do łóżek i zasnęliśmy od razu. Rano trzeba było wcześnie wstać. Słyszeliśmy, że droga znowu będzie w budowie, co zawsze mocno spowalnia jazdę.

Myśleliśmy, że najgorszy odcinek już za nami. Spokojnie załadowaliśmy motocykle i ruszyliśmy w stronę słynnego jeziora Manasarovar. Szybko okazało się jednak, że ten dzień będzie jeszcze trudniejszy.

Zaraz za miasteczkiem zaczęły się ostre serpentyny, całkowicie rozkopane przez koparki. Droga wyglądała jak jeden wielki plac budowy: piach, żwir, kamienie i nawiezione chałdy materiałów budowlanych. Do tego ciężarówki, spychacze, koparki i robotnicy.

To, co poprzedniego dnia uznaliśmy za trudne, było niczym w porównaniu z tym, co nas czekało. Piaszczysty pył wdzierał się wszędzie. Widoczność momentami spadała do zera. Jako druga w kolumnie, najadłam się naprawdę sporo piachu. Oczy miałam czerwone jak królik.

Jezioro Manasarovar – święte wody Tybetu

Jezioro Manasarovar to jedno z najwyżej położonych jezior słodkowodnych na świecie – znajduje się na wysokości ponad 4500 m n.p.m. w południowo-zachodnim Tybecie. Otoczone ośnieżonymi szczytami Himalajów, leży u stóp góry Kailash, uważanej przez hinduistów, buddystów, dżinistów i wyznawców bön za świętą.

Dla pielgrzymów Manasarovar to miejsce oczyszczenia duszy. Według wierzeń kąpiel w jego wodach i obchód jeziora pieszo przynoszą duchową odnowę i zmazanie grzechów. Jego spokojna tafla, turkusowy kolor i mistyczna atmosfera sprawiają, że to jedno z najbardziej poruszających miejsc w całym Tybecie.

Niekończący się piach i walka z motocyklami

 

Wyprzedzanie po omacku, na zwałach piachu i tuż przy urwiskach – to coś, czego nie zapomnę do końca życia. Motocykle dzielnie dawały radę, choć tego dnia dostały porządnie w kość. Na stromych, piaszczystych podjazdach często się dławiły, a czasem nawet gasły.

Szczególnie Jurek miał problem – jego Afryczka nie miała mocy. Każdy podjazd był walką, a kilometry przesuwały się na liczniku bardzo wolno. Po 20 km byliśmy wyczerpani. Przed nami jednak wciąż ponad 200 km, z czego tylko 100 po asfalcie.

Po wyjechaniu z księżycowej doliny droga się nieco poprawiła. Choć plac budowy pozostał, nie był już tak piaszczysty. Podjazdy na kolejne dwie przełęcze – każda powyżej 5000 m – były jednak dramatycznie trudne.

Nagrodą za trudy dnia był niesamowity widok na Nanda Devi. To był jeden z nielicznych momentów, gdy mimo kurzu wyciągnęliśmy aparat. Podjechaliśmy na kamieniste zbocze, z dala od pyłu, by zrobić zdjęcia w bezpiecznych warunkach.

Nanda Devi – święta góra Indii i druga co do wysokości w kraju

Nanda Devi to majestatyczny szczyt w Himalajach, położony w stanie Uttarakhand w północnych Indiach. Wznosi się na wysokość 7816 m n.p.m., co czyni ją drugim najwyższym szczytem Indii (po Kangchenjundze) i najwyższym szczytem w całości znajdującym się na terytorium Indii.

Góra ma ogromne znaczenie religijne – jest czczona jako wcielenie bogini Nanda (formy Parwati), a coroczne pielgrzymki i rytuały w jej okolicach mają wielowiekową tradycję. Ze względu na trudny dostęp, okoliczny obszar został objęty ochroną jako Park Narodowy Nanda Devi, który w 1988 roku trafił na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Region jest jednym z najbardziej niedostępnych i dzikich zakątków Himalajów, co tylko dodaje mu tajemniczości i mistycznego uroku.

Spotkanie z Kailash i nocleg nad jeziorem Manasarovar

 

Zjazd z ostatniej, czwartej przełęczy tego dnia był równie emocjonujący jak pierwszy podjazd. 120 km off-roadu wykończyło nas całkowicie. Pokonanie tego odcinka zajęło nam aż siedem godzin, z zaledwie półgodzinną przerwą na jedzenie.

Gdy wreszcie dotarliśmy do asfaltu, odetchnęliśmy z ulgą. Po godzinie jazdy naszym oczom ukazała się święta góra Kailash. W promieniach zachodzącego słońca zrobiliśmy krótką sesję zdjęciową. Ułożyliśmy też stupy – jedną w intencji Łucji i Marka, drugą za pomyślność naszej podróży.

Wieczorem dotarliśmy do Horchu – miasteczka położonego nad jeziorem Manasarovar. Ostatnie 60 km było szutrowe, ale w porównaniu z wcześniejszą drogą to była bułka z masłem.

Miasteczko, jak większość w tym rejonie, było dość ponure i brudne. Zmęczeni usiedliśmy do miski tybetańskiego makaronu i zaraz po niej padliśmy spać. Nawet ten niesmaczny makaron smakował lepiej niż zwykle. Po takim dniu wszystko wydaje się lepsze.

Kailash – święta góra czterech religii

Góra Kailash, wznosząca się na 6638 m n.p.m. w zachodnim Tybecie, to jedno z najświętszych miejsc na świecie. Czczona przez wyznawców hinduizmu, buddyzmu, dżinizmu i religii bön, uważana jest za oś świata i siedzibę bogów.

Dla hinduistów to dom boga Śiwy, dla buddystów – axis mundi i miejsce związane z Buddą Demem Czasu. Choć żaden śmiertelnik nie zdobył Kailash, pielgrzymi z całego świata okrążają górę pieszo (kora), wierząc, że taki rytuał przynosi duchowe oczyszczenie.

Podróż motocyklowa Chiny – błoto, tarka i duchowy Tybet

 

Od Jeziora Manasarovar ruszyliśmy dalej główną drogą w kierunku Lhasy. Podjazdy na przełęcze nie były już tak wymagające. Szeroka dolina, wzdłuż której biegła trasa, w większości była zielona, choć oczywiście bez drzew. Po prawej stronie widać było główny łańcuch Himalajów, a po drodze mijaliśmy szmaragdowe jeziora. Było malowniczo, ale nie aż tak dziko i spektakularnie jak wcześniej.

Droga nadal była w budowie, ale bardziej zaawansowana. Zamiast piachu pojawił się żwir, choć w miejscach, gdzie pracowały maszyny, nadal trafialiśmy na błoto i objazdy. Najgorsza była jednak tarka – wyrównany żwir rozjeżdżony przez ciężarówki. Momentami była tak intensywna, że nawet przy prędkości 90 km/h nie dało się jechać. Często zjeżdżaliśmy z drogi i poruszaliśmy się obok niej, po otwartym terenie.

Pierwszym większym miasteczkiem było Paryang – 200 km od jeziora. Planowaliśmy tam nocleg, ale było wcześnie, a samo miejsce nie zachęcało. Miasteczka zachodniego Tybetu dalekie są od romantycznych wyobrażeń o tej krainie – nie ma klasztorów, mnichów ani klimatu duchowości. Zburzone świątynie, nieliczne stupy i tradycyjne stroje wśród mieszkańców to jedyne ślady przeszłości. Wszechobecny brud i chaos dominują nad atmosferą.

Trudna droga do Sagi i błotne zmagania

 

Za Paryang krajobraz stawał się bardziej pustynny. Baliśmy się, że znów będziemy walczyć z piachem, ale tym razem było lepiej. Większość wydm zatrzymywała się na krawędzi drogi. Dzięki temu mogliśmy w końcu skupić się na widokach, a nie na walce z nawierzchnią.

Planowaliśmy dotrzeć na nocleg do Sagi – ostatniego z depresyjnych miasteczek na trasie. 60 km przed Sagą mój motocykl znowu odmówił posłuszeństwa. Okazało się, że nie stykały kable – mimo że przetrwały cały dzień tarki. Jurek szybko naprawił problem i mogliśmy ruszyć dalej. Niestety, ostatnią godzinę jechaliśmy po ciemku. Tybetańczycy rzadko używają świateł, a na kamienistej drodze trudno było dostrzec zagrożenia.

Dojechaliśmy zmęczeni. 450 km tarki i jazdy nocą dało się nam we znaki. Ból barków od jazdy na stojąco towarzyszył nam już stale. Saga nie zaskoczyła – kolejne brudne miasteczko, bez śladu duchowości. Rano, po zlutowaniu kabli, ruszyliśmy w stronę centralnego Tybetu, pełni nadziei na inną rzeczywistość.

W kierunku Shigatse – najcięższy off-road i duchowe spełnienie

 

Z początku jechaliśmy główną drogą. Pierwsze 60 km to wciąż tarka, ale potem pojawił się asfalt. Radość trwała jednak krótko – droga znów zamieniła się w błotnisty plac budowy. Po niedawnych opadach co chwilę przejeżdżaliśmy przez rzeki i kanały. Cała trasa była jednym wielkim objazdem. Tylko krótkie fragmenty były utwardzone.

Najtrudniejszy odcinek to 70 km jazdy dosłownie po rzece. Droga była w budowie na zboczu doliny, ale nie można było na nią wjechać. Wszystkie pojazdy – także autobusy – poruszały się po kamienistym korycie rzeki. Choć w połowie wyschnięte, co chwilę trafialiśmy na błoto i wodę. Widzieliśmy sporo zakopanych ciężarówek – nikt ich nie wyciągał. Dwa razy sami ugrzęźliśmy w błocie po kolana. Wyglądaliśmy jak obraz nędzy i rozpaczy.

Po tym wymagającym rajdzie dotarliśmy do Lhaze. Tam musieliśmy czekać na punkcie kontrolnym. Do Shigatse zostało już tylko 120 km nowego asfaltu. Choć było późno i padał deszcz, zdecydowaliśmy się jechać.

Shigatse było pierwszym prawdziwie buddyjskim miastem na naszej trasie. Wieczorem dotarliśmy do hotelu – z prysznicem! Rano wyruszyliśmy do słynnego klasztoru. Wreszcie zobaczyliśmy duchowy Tybet: mnichów, świątynie, kolory i modlitewny gwar. Choć przybyli turyści, a krajobraz nieco się spłycił, czuliśmy, że właśnie o to w tej podróży chodziło.

klasztor shigatshe (4)
klasztor shigatshe (4)
klasztor shigatshe (4)
trasa przez tybet kailash - do shigatshe (1)
trasa przez tybet kailash - do shigatshe (7)

Shigatse – duchowa stolica zachodniego Tybetu

Shigatse to drugie co do wielkości miasto Tybetu, położone na wysokości około 3900 m n.p.m. nad rzeką Yarlung Tsangpo. Znane jest przede wszystkim z imponującego klasztoru Tashilhunpo – głównej siedziby Panczenlamy, drugiej najważniejszej postaci w tybetańskim buddyzmie.

Miasto łączy nowoczesność z duchowością – na ulicach widać zarówno buddyjskich mnichów, jak i typowo chińską zabudowę. Shigatse to ważny punkt pielgrzymkowy i przystanek na trasie podróżników eksplorujących święte miejsca Tybetu.

Podróż motocyklowa Chiny – spokojna droga do duchowej stolicy Tybetu

 

Po intensywnych dniach jazdy i trudnych terenach, dzień spędzony na zwiedzaniu klasztoru w Shigatse był jak chwila wytchnienia. Czwartego sierpnia po południu wyruszyliśmy w stronę Lhasy. Tym razem czekała nas spokojna trasa – cała asfaltowa, biegnąca doliną, wzdłuż łagodnych wzgórz. Jechaliśmy w towarzystwie jeepów pełnych turystów.

Z każdym kilometrem ruch na drodze się nasilał. Przed samą Lhasą zrobiło się naprawdę tłoczno. Wjeżdżając do miasta, od razu poczuliśmy jego skalę. Lhasa to duże, tętniące życiem miasto z ogromną liczbą samochodów, Chińczyków, turystów i oczywiście wszechobecnego chińskiego wojska, pilnującego porządku.

Nie tracąc czasu, skierowaliśmy się od razu pod Potalę legendarny pałac Dalajlamy. Trzeba przyznać, że miejsce naprawdę robi ogromne wrażenie. Nie jest przereklamowane. Człowiek, który widzi je po raz pierwszy, dosłownie staje jak wryty. Monumentalna budowla wznosi się nad miastem i dominuje w krajobrazie.

Wrażenie psuje jedynie obecność chińskich patroli i pomnik Chin, ustawiony dokładnie naprzeciwko głównego wejścia – symbol kontroli i propagandy. Mimo to Potala przyciąga uwagę i nie da się oderwać od niej wzroku.

Poruszanie się motocyklem po Lhasie przypominało jazdę po irańskich miastach – totalny chaos. Po tygodniach spędzonych na odludnych bezdrożach i w samotnych dolinach, trzeba było ponownie przestawić się na miejską dżunglę. Ruch, klaksony, brak zasad – trzeba było być czujnym.

Potala – legendarny pałac Dalajlamy

Pałac Potala w Lhasie to jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w całym Tybecie i symbol duchowości buddyzmu tybetańskiego. Wzniesiony na wzgórzu Marpori, Potala przez stulecia była zimową rezydencją Dalajlamów oraz siedzibą rządu Tybetu.

Ten monumentalny kompleks, wpisany na listę UNESCO, łączy w sobie funkcje klasztoru, pałacu i mauzoleum. Mieści niezliczone kaplice, korytarze, sale modlitewne oraz grobowce Dalajlamów pokryte złotem. Potala zachwyca nie tylko historią, lecz także architekturą – wznosi się na wysokość ponad 3700 m n.p.m., a jej czerwono-biała sylwetka dominuje nad Lhasą.

To obowiązkowy punkt każdej podróży do Tybetu i jedno z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych dla buddystów.

lhasa - klasztor ganden
klasztor ganden

Zasłużony odpoczynek w Lhasie

Po dotarciu do naszego hoteliku odstawiliśmy motocykle. Przez kolejne trzy dni poruszaliśmy się wyłącznie pieszo. Zarówno nam, jak i naszym maszynom, odpoczynek był niezbędny. W końcu nasze sprzęty dostały porządnie w kość – a i my byliśmy wyczerpani trudami ostatnich etapów.

Lhasa zachwyciła nas swoją atmosferą. W końcu trafiliśmy do miejsca, gdzie prawdziwie czuć buddyjskiego ducha Tybetu. Spacerując po mieście, chłonęliśmy każdy jego fragment – kolory, zapachy, świątynie, mnichów i modlitwy.

Przez kilka dni udało nam się zobaczyć najważniejsze zabytki Lhasy, w tym klasztor Ganden, położony tuż za miastem. Te miejsca na długo zapadną nam w pamięć. Mieliśmy pełną świadomość, że nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś tu wrócimy. Tym bardziej chcieliśmy nacieszyć się każdą chwilą w duchowej stolicy Tybetu.

lhasa-zwiedzanie miasta (2)
lhasa-zwiedzanie miasta (2)
lhasa-zwiedzanie miasta (2)
klasztor ganden
lhasa-zwiedzanie miasta
klasztor ganden

Lhasa – duchowa stolica Tybetu

Lhasa to serce Tybetu – duchowa, kulturowa i historyczna stolica tej krainy. Położona na wysokości około 3650 m n.p.m., od wieków przyciąga pielgrzymów, podróżników i miłośników kultury buddyjskiej.

To właśnie tu znajduje się słynny pałac Potala – dawna rezydencja Dalajlamy – oraz świątynia Jokhang, najważniejsze sanktuarium dla tybetańskich buddystów. Lhasa łączy w sobie atmosferę głębokiej duchowości z intensywnym tempem nowoczesnego, chińskiego miasta.

Mimo że Tybet zmienia się pod wpływem współczesności, Lhasa nadal zachowuje wyjątkowy charakter – kolorowe modlitewne flagi, tłumy pielgrzymów okrążających świątynie, zapach kadzideł i modlitwy szeptane w uliczkach tworzą niepowtarzalny klimat tej świętej stolicy.

Klasztor Ganden – kolebka szkoły Gelug

Klasztor Ganden (Ganden Monastery) to jeden z trzech najważniejszych klasztorów szkoły Gelug – najbardziej wpływowej tradycji buddyzmu tybetańskiego, założonej przez Tsongkhapę w XIV wieku. Położony około 40 km na wschód od Lhasy, na wysokości ponad 4300 m n.p.m., klasztor rozciąga się na stromym zboczu, z którego roztacza się imponujący widok na dolinę Kyichu.

Ganden był pierwszym klasztorem założonym przez Tsongkhapę i szybko stał się jednym z głównych centrów nauczania oraz duchowego życia Tybetu. Choć mocno ucierpiał podczas rewolucji kulturalnej, dziś został częściowo odbudowany i znów przyciąga pielgrzymów oraz podróżników. To miejsce emanuje spokojem, duchową głębią i wciąż żywą tradycją buddyzmu tybetańskiego.

Żegnając Lhasę w strugach deszczu

Po kilku spokojniejszych dniach w Lhasie, pełnych duchowych i kulturowych przeżyć, nadszedł czas, by ruszyć dalej. Trochę żal było opuszczać to niezwykłe miasto, ale z drugiej strony czuliśmy zmęczenie miejskim zgiełkiem, hałasem i wszechobecną obecnością chińskiej administracji.

Poranek naszego wyjazdu przywitał nas deszczem i burzą. Od razu było jasne, że tego dnia pogoda nas nie oszczędzi. Założyliśmy więc stroje przeciwdeszczowe i ruszyliśmy w dalszą podróż motocyklową przez Chiny, tym razem kierując się już powoli w stronę granicy z Nepalem.

Trasa przez przełęcze Kamba La i Karo La

Tego dnia nie jechaliśmy główną trasą Lhasa–Shigatse, lecz wybraliśmy dłuższą, bardziej malowniczą drogę przez dwie przełęcze: Kamba La (4700 m) i Karo La (5100 m). Trasa prowadziła wzdłuż niezwykle pięknego jeziora Yamdrok, którego turkusowe wody kontrastowały z pochmurnym niebem.

Choć droga była już w pełni asfaltowa, ruch turystyczny zaskoczył nas intensywnością. Autokary i terenówki pełne chińskich turystów skutecznie uprzykrzały jazdę. Po dzikim zachodnim Tybecie i poprzednich etapach podróży, byliśmy już odzwyczajeni od tłumu. Nie tęskniliśmy za nim ani trochę, ale trzeba przyznać, że takie miejsca jak Gyantse zasługują na uwagę.

Gyantse – między stupą a duchowością

Do Gyantse dotarliśmy jeszcze przed falą turystów. Udało nam się spędzić chwilę w spokoju, porozmawiać z mnichami i wchłonąć atmosferę tego miejsca. Mnisi okazali się o wiele bardziej otwarci i przyjaźni niż ci, których spotkaliśmy w Lhasie. Było w tym coś szczerego i spokojnego.

Wspięliśmy się, w naszych niezbyt wygodnych motocyklowych butach, na siedmiopoziomową stupę. Nogi bolały niemiłosiernie, ale widoki wynagrodziły wysiłek. Gyantse to miejsce urocze, barwne i zdecydowanie warte odwiedzenia podczas podróży przez Tybet. Mimo że nie należy do ukrytych perełek, które szczególnie cenimy, zostawia po sobie bardzo dobre wspomnienie.

klasztor gyantse ceremnia (3)
klasztor gyantse ceremnia (3)
klasztor gyantse ceremnia

Gyantse – tybetańska perła z klasztorem i stupą

Gyantse to jedno z najciekawszych i najbardziej malowniczych miast w Tybecie, położone na trasie między Lhasą a Shigatse. Słynie przede wszystkim z imponującej stupy Kumbum – jednej z największych i najbardziej złożonych architektonicznie stup w całym Tybecie. Obok niej znajduje się klasztor Pelkhor Choede, łączący różne szkoły buddyzmu tybetańskiego.

Miasto zachowało swój historyczny charakter i unikalną atmosferę, która pozwala poczuć ducha dawnego Tybetu, mimo rosnącej liczby turystów. Gyantse wyróżnia się także monumentalną twierdzą Dzong górującą nad miastem – niegdyś pełniła funkcję obronną. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie tradycja i historia spotykają się z pięknem krajobrazu i żywą religią.

Podróż motocyklowa Chiny – odkrywanie klasztorów w okolicach Shigatse

To był jeden z najdłuższych i najpiękniejszych dni naszej podróży przez Tybet. Z całego centralnego Tybetu ten dzień podobał nam się najbardziej. Rano dotarliśmy do małego, nieturystycznego klasztoru Nartang, oddalonego zaledwie 10 km od Shigatse.

Mimo tak dogodnej lokalizacji, klasztor ten nie przyciąga wielu turystów – zupełnie nie rozumiemy dlaczego. To moje ulubione miejsce tego typu w Tybecie. Niewielki, ale dobrze zachowany, zawiera wszystkie typowe cechy buddyjskiej architektury. Mnisi byli serdeczni, otwarci i – co najważniejsze – niezmęczeni turystami.

Mogliśmy swobodnie porozmawiać, zapytać o tematy politycznie niewygodne i zrobić zdjęcia bez opłat za każdą klatkę. Największą atrakcją Nartang są STARE księgi – drewniane tabliczki z wypukłym pismem. Z takich właśnie ksiąg wykonywano kopie na pergaminie. Dzięki odwadze lokalnej ludności część z nich przetrwała rewolucję kulturalną.

Klasztory Gangchen i Sakya – duchowość poza szlakiem

Następnym przystankiem był klasztor Gangchen, również nieoblegany przez turystów, mimo że znajduje się blisko głównej drogi. Atmosfera była podobna jak w Nartang – spokojna, prawdziwie buddyjska. Cisza, brak telefonów, duchowa głębia – wszystko zgodne z naszym wyobrażeniem o Tybecie.

Po takich dwóch odwiedzinach byliśmy naprawdę szczęśliwi. Czuliśmy, że w końcu dotarliśmy do esencji buddyjskiego Tybetu. Deszcz nie psuł nam humoru. Dalsze 150 km trasy pokonywaliśmy już znajomą drogą, prowadzącą przez jedną przełęcz (4900 m) i wioski z piękną, buddyjską zabudową.

Nowością był czarny klasztor Sakya – jedyny taki w Tybecie. Choć częściowo zniszczony podczas rewolucji kulturalnej, nadal robił wrażenie. Trafiliśmy na rzadką ceremonię palenia darów. Wszyscy mnisi zebrali się na placu, a starusieńki prefekt prowadził modlitwy. Wrzucano dary do ogniska – trawy, masło jaka, zioła. Towarzyszyła temu muzyka i buddyjskie trąby. Ognisko niemal podpaliło stół prefekta, co wywołało trochę śmiechu. Niezapomniane przeżycie.

Podróż motocyklowa Chiny – zbliżenie do Himalajów i nocleg w Starym Tingri

Po Sakya opuściliśmy znane rejony. Wjechaliśmy na zupełnie nowy dla nas odcinek – słynną Friendship Highway, prowadzącą do Nepalu. Tuż za rozjazdem dróg musieliśmy pokonać przełęcz na wysokości 5260 m n.p.m. To jedna z najwyższych przełęczy tej trasy.

Na szczycie pogoda się pogorszyła – zaczęło padać, a potem nawet grad. Obawialiśmy się, że przyjdzie nam zjeżdżać po zamarzniętej nawierzchni. Na szczęście udało się przejechać, zanim wszystko zdążyło skuć lodem. Po drugiej stronie przełęczy droga była łatwiejsza. Otaczały nas suche, monumentalne góry przypominające zachodni Tybet.

W tle majaczył łańcuch Himalajów, ale niestety Mt. Everest był całkowicie zasnuty chmurami. Bardzo liczyliśmy, że choć na chwilę się pokaże. Dojechaliśmy do Starego Tingri – niewielkiej osady, z której roztacza się jeden z najlepszych widoków na Everest (nie licząc oczywiście bazy).

Dopiero o 21, gdy już zapadał zmierzch, zobaczyliśmy jego sylwetkę – wyraźnie odcinała się na tle nieba. W końcu – udało się! Choć tylko na moment. Następnego ranka góra znów była zasłonięta. Pokazał się za to Cho Oyu. I tak czuliśmy się wyróżnieni – w porze monsunów widok Everestu to nie codzienność. Miejscowi powiedzieli nam, że przez ostatnie trzy dni nie było widać nic.

Stare Tingri – tybetańska brama do Everestu

Stare Tingri to niewielka, surowa osada położona w zachodnim Tybecie, tuż przy słynnej drodze Friendship Highway, łączącej Lhasę z Katmandu. Choć samo miasteczko nie zachwyca, jego znaczenie jest ogromne – to stąd rozciąga się jeden z najlepszych widoków na Mount Everest oraz pobliski Cho Oyu.

Stare Tingri jest też popularnym punktem wypadowym dla tych, którzy wybierają się do bazy pod Everestem. Otoczone surowymi, pustynnymi krajobrazami i wysokimi szczytami Himalajów, daje poczucie odosobnienia i kontaktu z potęgą natury. To miejsce, gdzie duch gór i bezkres tybetańskiego płaskowyżu spotykają się w całej swej sile.

dROGA DO kRÓLESTWA gUGE, PRZEŁĘCZE, CHORĄGIWEKI, PIERWSZE PRACYE DROGOWE (5)
dROGA DO kRÓLESTWA gUGE, PRZEŁĘCZE, CHORĄGIWEKI, PIERWSZE PRACYE DROGOWE (20)
droga powrotna z guge i nanda devi w tle kurz (7)
dROGA DO kRÓLESTWA gUGE, PRZEŁĘCZE, CHORĄGIWEKI, PIERWSZE PRACYE DROGOWE (11)
dROGA DO kRÓLESTWA gUGE, PRZEŁĘCZE, CHORĄGIWEKI, PIERWSZE PRACYE DROGOWE (11)
dROGA DO kRÓLESTWA gUGE
everest i cho ouy widziane z old tingri (2)
dROGA DO kRÓLESTWA gUGE, PRZEŁĘCZE, CHORĄGIWEKI, PIERWSZE PRACYE DROGOWE (11)
przez ksiezycowa doline do sw gory kailash (10)

Trudne odcinki i krajobrazowa niespodzianka

Droga ze Starego Tingri do Zhangmu chwilami przypominała zmagania z zachodnim Tybetem. Nie brakowało objazdów, niektóre z nich były piaszczyste. Część Friendship Highway nadal była w budowie, dlatego ruch był ograniczony i wymagał uwagi. Na szczęście nie napotkaliśmy trudności porównywalnych z tymi, które towarzyszyły nam w Zadzie.

Ten odcinek był jak przypomnienie, że podróż motocyklem po Chinach to nie tylko asfalt. Cieszyliśmy się z tej odmiany – znowu teren! Jedna z przełęczy miała ponad 5000 m n.p.m., ale brak asfaltu nie stanowił na szczęście wyzwania. Widoczność była ograniczona, ale udało się dostrzec część Shisha Pangmy. Cały główny łańcuch Himalajów nadal był zakryty chmurami.

Tropikalny szok klimatyczny – czy to jeszcze Tybet?

Za miejscowością Nyalam krajobraz niespodziewanie się zmienił. To był dla nas drugi tak silny szok klimatyczny podczas wyprawy – pierwszy przeżyliśmy na granicy armeńsko-irańskiej. Nagle, bez żadnej przełęczy, wszystko zrobiło się intensywnie zielone. Pojawiła się gęsta, tropikalna dżungla.

Strome zbocza otaczały nas z każdej strony. Wodospady i rwące strumienie spływały obok drogi. Przebijaliśmy się przez błotniste i kamieniste osuwiska. W dwóch miejscach trasa była zamknięta z powodu lawin kamieni. Nam udało się przejechać, choć z trudem. Mieliśmy wrażenie, że trafiliśmy do Azji Południowo-Wschodniej, nie Tybetu.

Ostatnia przeprawa przed granicą – motocykle w dżungli

Ostatnie trzy kilometry przed Zhangmu to była walka z żywiołem. Droga była jeszcze w budowie. Kamienie, błoto i potoki blokowały przejazd. Wszystkie samochody stały unieruchomione – niektóre od ponad ośmiu godzin. Nam pozwolono kontynuować. Pokonaliśmy ostatni, śliski odcinek nad przepaścią, z ulgą docierając do miasteczka.

Samo Zhangmu nie zachwyca. Nie czuć tu już klimatu Tybetu. To raczej mieszanka kultur – Nepalczyków, Chińczyków i Tybetańczyków, żyjących z przygranicznego handlu. Most Przyjaźni nad rzeką Bhote Kosi tętni życiem. Codziennie tysiące ciężarówek i ludzi przenosi tu towary.

Podróż motocyklowa Chiny – zasłużony odpoczynek i pożegnanie z Tybetem

Trafiliśmy na kilka zorganizowanych grup turystów, przemieszczających się z Lhasy do Katmandu. My mieliśmy pół dnia wolnego, więc Jurek postanowił przygotować motocykle do niższych wysokości. Rozkręcił maszyny i wyjął dynojety, które w Nepalu nie będą już potrzebne.

Do pracy przyłączył się Alvaro – motocyklista z Hiszpanii i kolekcjoner zabytkowych maszyn. Dzięki jego pomocy wszystko poszło sprawniej, choć prace trwały niemal do pierwszej w nocy. Ja spędziłam ten czas rozmawiając po hiszpańsku z jego żoną, Beatriz. Przesympatyczni ludzie.

Być może spotkamy ich jeszcze w Ladakhu – planują tam jechać na Enfieldach. Zhangmu było dla nas miejscem przygotowań do kolejnego etapu wyprawy. Przekroczenie granicy z Nepalem miało być symbolicznym pożegnaniem z Tybetem i zarazem początkiem nowego rozdziału.

frienship bridge na granicy z nepalem (2)
frienship bridge na granicy z nepalem (2)
frienship bridge na granicy z nepalem (2)
frienship bridge na granicy z nepalem (2)

Ciąg dalszy nastąpi…

 

Dołącz do nas w tej niesamowitej podróży z Polski do Indii. Raz lub dwa razy w miesiącu możesz się spodziewać publikacji kolejnej części naszej przygody. Dzięki temu poczujesz magię tamtych dni, odkryjesz piękno odwiedzonych miejsc i przeżyć wraz z nami wszystkie te niezwykłe chwile. Każdy wpis to nie tylko opowieść o przygodach, ale także o wyzwaniach, które napotkaliśmy na naszej drodze, o ludziach, których poznaliśmy i o kulturach, które mieliśmy szansę zgłębić.

Świat się zmienia, ale wspomnienia z naszych podróży pozostają wieczne. To, co przeżyliśmy, ukształtowało nas i wzbogaciło nasze życie o niesamowite doświadczenia, którymi chcemy się z Tobą podzielić. Każdy odcinek naszej podróży będzie dla Ciebie możliwością przeniesienia się w czasie i przestrzeni, do miejsc pełnych przygód, niespodzianek i pięknych krajobrazów.

Zapraszamy Cię do aktywnego uczestnictwa w tej podróży. Czekamy na Twoje komentarze i refleksje, a może i własne opowieści z podróży! Twoja historia może być inspiracją dla nas i dla innych czytelników. Podziel się z nami swoimi doświadczeniami, spostrzeżeniami i pytaniami. Wspólnie stworzymy społeczność pasjonatów podróży motocyklowych, gotowych dzielić się wiedzą i wspomnieniami. 🙂

Zobacz także

 

Poznaj wszystkie etapy naszej historycznej wyprawy motocyklowej z Polski do Indii. Czytaj więcej o Motocyklowej Wyprawie do Indii z Aleksandrą Trzaskowską.

Subskrybenci newslettera dostają więcej!

Dołącz do Uskrzydlającego Newslettera MotoBirds, a co dwa tygodnie podrzucimy Ci na maila garść praktycznych wskazówek, inspiracje, ciekawe publikacje czy bieżące informacje ofertowe, które sprawią, że będziesz bliżej zrealizowania swoich podróżniczych marzeń.

KOSZYK0
Brak produktów w koszyku!
Kontynuuj zakupy